Dobrze, a jednak nie do końca tak...

Data publikacji: 2021-06-22, autor: mbrokking


Osiągnęliśmy tak wiele, ale... niedosyt pozostał - mówi Prezes BBTS, Mirosław Krysta.

Zapraszamy na pierwszą część rozmowy z Prezesem BBTS Bielsko-Biała. Skupimy się w niej na sezonie 2020/2021. Podsumujemy rozgrywki oraz dowiemy się dlaczego naszej drużynie nie udało się zrealizować postawionego przed nią celu, jakim był awans do PlusLigi. - W drugim meczu finału straciliśmy obu przyjmujących. Kontuzji nabawili się Michał Makowski i Tomasz Piotrowski, który doznał urazu stawu skokowego – mówi Mirosław Krysta. - Zaledwie tydzień po zakończeniu play-offów Kajetan Marek przeszedł operację ,w trakcie której okazało się, że tkwił mu w biodrze kawałek odłamanej kości, średnicy niemalże jednego centymetra.

 

Nie sposób nie rozpocząć naszej rozmowy od tego co się działo w sezonie minionym. Teraz, gdy emocje już nieco opadły czuje się Pan rozczarowany, czy wręcz przeciwnie? Jaka jest ostateczna ocena?

 

Sezon można ocenić dwojako. Czysto sportowo, z analitycznego punktu widzenia wypadliśmy wręcz rewelacyjnie. Tak naprawdę nie mamy prawa się do niczego „przyczepić”. Wiele klubów chciałoby być na naszym miejscu. Pobiliśmy rekord TAURON 1. Ligi wygrywając 17 meczów z rzędu. Dołożyliśmy do tego 5 zwycięskich pojedynków pucharowych, co daje nam łącznie 22 spotkania bez porażki. Wywalczyliśmy po raz drugi Puchar Polski I Ligi, a na koniec zostaliśmy wicemistrzami i zdobyliśmy srebrne medale Mistrzostw Polski 1. Ligi. Cóż więc chcieć więcej? Niestety, tutaj pojawia się ta druga strona. Dla nas celem było jedno miejsce wyżej. Chcieliśmy awansować do PlusLigi. Pozostał więc niedosyt. Powiedzieć, że czujemy się przegrani to jakby powiedzieć jedno słowa za dużo, ale nie osiągnęliśmy celu, który sobie założyliśmy. Trudno jednak mieć jakieś wielkie pretensje do naszych wyników, bo tak jak wspomniałem osiągnęliśmy naprawdę dużo. Zagraliśmy bardzo dobry sezon. Nasz rozgrywający, Jarosław Macionczyk, któremu wiele osób wytyka wiek, pytając dlaczego gramy właśnie z nim zdobył 8 statuetek MVP i tylko dlatego nie został MVP całej Ligi, że tyle samo „figurek” wywalczył Grzegorz Pająk  z Lublina. Tytuł przypada zawodnikowi, którego drużyna była wyżej w tabeli. Reszta zespołu też wypadła bardzo dobrze. Zabrakło tylko tej przysłowiowej kropki nad „i” i stąd ten niedosyt.

 

W styczniu zaczęliście borykać się z coraz to nowymi; większymi bądź mniejszymi problemami. Niestety tych większych, bardzo poważnych było więcej, a z czasem wyglądało to coraz gorzej. Nie mówiliście wówczas o nich głośno, ale może teraz warto o nich wspomnieć, bo nie pozostały one bez wpływu na play-offy?

 

Po pierwsze COVID. Mieliśmy tego pecha, że wirus dopadł nas w najważniejszej fazie rozgrywek, w marcu. Kilku zawodników, i to tych kluczowych włącznie z Olkiem Krikunem rozchorowało się. Zostali poddani kwarantannie, a tym samym wyłączeni z treningów. Wrócili osłabieni, choroba dała im się dość mocno we znaki. Potrzebowali sporo czasu by dojść do pełnej formy wydolnościowej, do tego poziomu, który prezentowali przed chorobą. COVID dopadł wszystkie drużyny, ale nasz pech polegał na tym, że nam przydarzył się w najgorszym z możliwych momentów, tuż przed play-offami. Poradziliśmy sobie, ale los znowu nie był dla nas łaskawy. W drugim meczu finału straciliśmy obu przyjmujących. Kontuzji nabawili się Michał Makowski i Tomasz Piotrowski, który doznał urazu stawu skokowego. Nasza dyspozycja w końcówce sezonu nie była optymalna. Osłabił nas COVID, ale przede wszystkim kontuzje. Nie puszczaliśmy tych informacji w świat ponieważ nie chcieliśmy ułatwiać przeciwnikom zadania podając informacje, że nie jest z nami zdrowotnie ok. Cóż taki jest sport, szczęście też tutaj jest potrzebne.

 

Kontuzjowany Michał Makowski i Tomasz Piotrowski, a dodatkowo Kajetan Marek, który tak naprawdę powinien wziąć chwilowy rozbrat z siatkówką już w styczniu...

 

Kajetana nie powinno w ogóle być na boisku. On jednak zacisnął zęby, poddał się rehabilitacji i został. Wiedział o co gramy i nie chciał nas zostawić na przysłowiowym „lodzie”. Nie kryjmy jednak, że jakość gry w jego wykonaniu nie była już taka sama, bo i być nie mogła. Przed kontuzją Kajetan grał na niemalże 70% skuteczności w przyjęciu, a w końcówce było to już niestety tylko 30%. Trudno go o to obwiniać. Nie każdy zdecydowałby się dograć sezon w takich warunkach. Nie każdy wykazałby się taką charyzmą i siłą. Warto wspomnieć, że zaledwie tydzień po zakończeniu play-offów przeszedł operację,w trakcie której okazało się, że tkwił mu w biodrze kawałek odłamanej kości, średnicy niemalże jednego centymetra.

 

Dlaczego więc w takiej sytuacji nie zdecydowaliście się na skorzystanie z medycznego jokera?

 

Jak najbardziej chcieliśmy to zrobić. Okazało się jednak, że mimo iż Kajetan grał niemalże we wszystkich meczach (ponad 80% rozegranych setów) nie spełnił kryteriów, które upoważniałyby klub do skorzystania z transferu medycznego. Wydaje się to niemożliwe, a jednak. Zgodnie z regulaminem, aby klub mógł przeprowadzić transfer medyczny kontuzjowany zawodnik musi mieć rozegranych ponad 70% meczów i ponad 50% setów jako zawodnik „szóstkowy”. Kajetan powinien więc spełniać i spełniał wszystkie te kryteria, ale tylko teoretycznie. W przypadku libero sytuacja wygląda nieco inaczej. Graliśmy systemem jeden libero wchodzi na przyjęcie, a drugi na obronę - Jaglar i Kajo cały czas, w trakcie meczów, się zmieniali. Przepisy głoszą, że libero, który rozpoczyna mecz w pierwszej akcji jest wpisywany do protokołu jako zawodnik podstawowy, a nie zmiennik. W naszym przypadku o tym kto jest „jedynką” decydował rzut monety sędziego. Poskutkowało to tym, że ostatecznie Kajetan nie spełniał kryteriów, które uprawniałyby nas do skorzystania z funkcji medycznego jokera. W tej sytuacji, po naszej wspólnej rozmowie, Kajetan podjął decyzję, że nas nie zostawi i że mimo bólu, mimo ryzyka, że kontuzja może się pogłębić rozegra sezon do końca.

 

Pozostając na granicy sezonu ubiegłego i tego, który dopiero nadchodzi. Zdecydowaliście się na pożegnanie z Luciano Vincentin. Przygoda Argentyńczyka z BBTS trwała zaledwie rok...

 

Luciano był naszą nadzieją. Młody chłopak miał dołączyć do drużyny i zacząć grać. Niestety, założenia czasami weryfikuje los i życie. Tak też było i tym razem. Początek był bardzo nieszczęśliwy ze względów od nas niezależnych. Luciano przyjechał do Polski dużo później niż było planowane. W tym czasie drużyna była już ponad miesiąc w treningu. W Argentynie panował całkowity lock down. Nie pracowała Ambasada Polski. Nie było szans, by Luciano dostał wizę z pozwoleniem na pracę, bez której nie mógł wlecieć do Unii Europejskiej, do Polski. Koniec końców dzięki różnego rodzaju interwencjom, prośbom o pomoc udało nam się go tutaj ściągnąć. Wyleciał z Buenos Aires zdrowy. Miał natomiast dwie przesiadki w Hiszpanii; w Madrycie i Barcelonie. W Polsce skierowany został na przymusową kwarantannę. My chcąc mu ją skrócić  zdecydowaliśmy się wykonać test. Okazało się, że jest zarażony COVID, a to wiązało się z przedłużeniem izolacji. Ostatecznie Luciano rozpoczął treningi dopiero w połowie września, w momencie kiedy zaczynaliśmy ligę. Na tym nie koniec...jako młody chłopak spragniony siatkówki po długiej przerwie, wygłodniały tak rzucił się do treningów, że przeszarżował na siłowni. Skończyło się kontuzją barku. Kolejne wyhamowanie. Tak naprawdę do dyspozycji doszedł w grudniu. I szczęśliwie dla nas , bo wszedł na zmianę w finałowym meczu Pucharu Polski. W dużej mierze dzięki niemu to spotkanie wygraliśmy. Został tam zresztą wybrany MVP. W tym momencie jednak szóstka była już ustabilizowana. Wiadomo, że trener w drugiej części sezonu, gdy jesteśmy blisko decydujących spotkań, nie eksperymentuje. Luciano był więc zawsze tym pierwszym do wejścia. Można było zresztą to zauważyć. Zawsze, gdy były potrzebne jakieś zmiany pojawiał się na boisku. Szósta była już jednak stabilna. Luciano spędzał więc więcej czasu na ławce niż na parkiecie. Jego możliwości są olbrzymie. To młody, dwudziestoletni chłopak, ale potrzeba mu gry. My budując drużynę na kolejny rok widzieliśmy, gdzie były nasze największe braki, niedociągnięcia, które dziury trzeba było załatać. Potrzebujemy przyjmującego z mocnym atakiem. Nasza lewa strona, w przypadku gdy Maku miał problemy z kolanem, była niewystarczająca. Cały ciężar ataku spoczywał na środku i na Olku. Bez ataku z lewego skrzydła gra się ciężko. Luciano  nie jest jeszcze tym zawodnikiem, który jest w stanie wziąć na siebie ciężar gry. Zdecydowaliśmy się więc na rozstanie, ale nie koniecznie pożegnanie. 

 

wykonanie: Strony internetowe Bielsko-Biała

Zdjęcie drużynowe
Wersja na bardzo duże ekrany / stacje robocze Wersja na duże ekrany / laptopy Wersja na tablety Wersja na smartfony